POCZĄTEK ZMIANY
Zaczęło się od bezsenności. Wybudzenia w nocy, czasem kilka razy. Niekiedy wystarczył raz, ale konkretny, bo sen przychodził dopiero nad ranem. I świadomość, że kolejny dzień będzie na kawie, rozdrażnieniu, braku koncentracji. A takie myślenie w nocy przedłużało czas bezsenności. Zaczęły się problemy z zaśnięciem. Wszelkie fizyczne niedogodności zostały wykluczone. Pomagacze zasypiania w postaci muzyki, białego szumu, … jednak nie zdawały egzaminu.
Bezsenność prowadziła mnie do bezsilności. Fizycznej i psychicznej.
Był to okres w moim życiu, gdy syn wracał do zdrowia, a moje ciało potrzebowało uwagi. Okres, gdy zaczynałam mieć więcej czasu dla siebie. Czas, gdy rozumiałam, że wszystko zaczyna się w głowie (tak wówczas myślałam). Przyszedł do mnie kurs mindfulness. Pomógł. Przez te wszystkie lata, które minęły od kursu, wciąż pamiętam jedno zdanie. Pamiętam nawet miejsce, okoliczności, gdy usłyszałam: emocja to nie ja. Z obecnej perspektywy wiem, że to zdanie było dla mnie kluczowe. Wiem też, że emocje zapisują się w pamięci komórkowej w postaci blokad, napięć, bólu. I, by żyć w lekkości dobrze jest je uwalniać. Uwalniać stare i nie zapisywać nowych. Jak? Metod jest wiele. Ja kocham dźwięk. Każdy niech wybiera to z czym rezonuje, co najbardziej czuje. Zarówno metoda, jak i osoba.
EMOCJE
Emocje. Zawsze czułam mocniej. A w okresach trudnych, wymagających jeszcze mocniej. Dzięki temu teraz czuję mocno osoby, które do mnie przychodzą po spokój, ukojenie, zrozumienie. Jednak kiedyś to mocne czucie było wyzwaniem.
Gdy poprawił się sen i noc dawała większy odpoczynek, powstała się przestrzeń na próbowanie nowych ścieżek do lekkości. Tych prób było wiele. Mniej lub bardziej abstrakcyjnych i skutecznych. Jednak to dźwięk i pierwszy koncert był przełomowy. Trudno mi opisać słowami jakie wrażenie zrobiło na mnie 60 minut w dźwiękach chyba trzech mis dźwiękowych i dzwoneczków koshi. W głośnych, niekomfortowych, mało sprzyjających kontemplacji warunkach. Teraz wiem, że to była iskra. Pamiętam poczucie rozluźnienia, wytchnienia, ulgi. Nie mogłam zrozumieć co się dzieje z moim ciałem. Ono wołało: więcej.
Dzięki temu, że zaczynałam słuchać się już serca, wszystko potoczyło się potem stosunkowo szybko. Trafiłam na masaż dźwiękiem, regularne koncerty. Ciało zaczęło puszczać, a dusza się cieszyć.
Zaczęli pojawiać się nowi otwarci ludzie, niesamowite książki, kurs masażu dźwiękiem. A także: odwaga, akceptacja, zaufanie do siebie, wybaczenie sobie, zrozumienie, że jesteśmy wszyscy w procesie. Do końca życia. I to nie jest żaden wyrok, tylko fantastyczna przygoda z odkrywaniem siebie. Tak, bywa pod górkę. Ale jaka satysfakcja, gdy jestem na szczycie. Jasne, czasem spadam, ale coraz częściej wiem dlaczego i szybciej się zbieram, by brykać dalej. W dźwiękach mis i gongów.
MocMis
Założyłam firmę MocMis. Jak wykiełkowała? Ziarenkiem było zadane mi pytanie: jaką chciałabym otworzyć działalność? W głowie mojej było, że chciałbym robić to, co kocham czyli być w dźwięku mis, dawać dźwięk i przyjmować go. Ale moje środowisko było bardzo „ziemskie” i raczej zamknięte na pojęcia energii, uzdrawiającego dźwięku.. Więc wyartykułowanie idei o firmie związanej z misami dźwiękowymi było odważne dla mojej nieśmiałej istoty. To był również moment, który pamiętam ze szczegółami, miejsce, czas. Dziękuję, że miałam możliwość, aby moje marzenie przeszło przez krtań i zawibrowało w świecie. I się zaczęło …
Początkowo MocMis oznaczało, ze misy dają Moc. Jednak teraz wiem, że dźwięk mis pomaga dotrzeć do naszej wewnętrznej Mocy.
Dźwięk dla jest dla mnie bardzo ważny. Kilka lat doświadczenia i niesamowite historie wielu klientów dają potwierdzenie, że dźwięk pomaga odkryć naszą naturalną Moc. Moc spokoju, odpuszczenia, zmiany perspektywy, zaakceptowania siebie…